Zupa wszystko albo nic!
Determinowany nudą, jaka zapewne
towarzyszyła dzisiejszym zajęciom z treningu interpersonalnego, zwolniłem się
z zajęć. Czas ten postanowiłem przeznaczyć na naukę i konsumpcję. Zważywszy na
fakt, że wczoraj odbyłem wizytę w markecie (którego nazwy nie podam - chyba że bulnie 50 zł za
reklamę) i obkupiłem się w warzywa. Przyznać muszę, że nie przykładałem
specjalnej wagi do tego co brałem, a jednym z niewielu wyznaczników zakupu była
cena. I tak oto w moim koszyku znalazła się jakaś kapusta, jakaś marchewka,
trochę pora, selera i innych pierdół.
Wracając z uczelni postanowiłem wziąć się
za jakąś zupkę – a co, dawno nie było! Szczerze mówiąc ciężko mi nadać jej
jakąś nazwę, bo zrobiłem ją z tego co miałem w domu. W sumie śmieszne
sformułowanie, bo niby z czego miałbym zrobić? Z lampy przed blokiem? No nic,
taka mała dygresja. Zapraszam na przepis na zupę wszystko albo nic.
Potrzebujemy:
- ok. 150g posiekanej kapusty
- 4 duże marchewki
- 2 korzenie pietruszki
- 4 porcje rosołowe
- kawałek selera
- kawałek pora
- 3 kostki rosołowe
- 1 cebula
- 5 liści laurowych
- 6 ziarenek ziela angielskiego
- pół śmietany
- koperek ( nie ma, że boli. Ma być i
koniec! )
- 2 ząbki czosnku
Przygotowanie:
Najpierw oczywiście gotujemy porcje
rosołowe – śmiało wrzućcie wszystkie, tylko znajdźcie sobie większy garnek.
Czekamy aż mięso się wygotuje i usuwamy szumowiny. W międzyczasie obsmażamy
cebulę (nabijamy na widelec i opalamy nad palnikiem aż nam trochę sczernieje –
nada to zupie lepszego efektu). Kolejny etap to wyciągnięcie porcji rosołowych
i wystawienie je za okno aby ostygły. Na ich miejsce lokujemy wszystkie
skolekcjonowane przez nas warzywa i – jeśli zajdzie taka potrzeba dolewamy
wody. Po jakichś 40 minutach gotowania na wolnym ogniu, do zupy dorzucamy mięso
jakie odzyskamy z porcji rosołowych. Kolejne kroki to już dorzucenie kostek
rosołowych, a po kilku minutach zagęszczamy zupę śmietaną. Całość doprawiamy
solą i pieprzem. Koperek dosypujemy dopiero jak zupa będzie już na talerzu.
Teraz jak już znacie przepis, to muszę
powiedzieć, że przy tym eksperymencie miałem huśtawkę emocjonalną. Najpierw
radosne podniecenie – smak warzyw wbił mnie niemal w ekstazę, za chwilę – po dodaniu
śmietany entuzjazm opadł i byłem na granicy spuszczenia zupy w kiblu, po czym,
po paru chwilach i dosypaniu pieprzu i papryki znów nad zupą zaświeciło słońce.
W moim mniemaniu jest naprawdę dobra, a redakcyjne grono póki co oddycha, także
chyba nie wyszło najgorzej.
Nazwa może dość dziwna, no ale i tę zupę
można wpisać w kategorię dziwactw. Powstała w dziwnych okolicznościach i
właściwie na popularnym dziś „spontanie”. Z jednej strony można by powiedzieć,
że to zupa nic – bo zrobiona z niczego, ale jednak - z drugiej strony - czegoś do niej użyłem i
można by nawet powiedzieć, że było to wszystko co miałem, ale z trzeciej, teoretycznie i
logicznie dość nieobecnej w strukturze poznawczej strony zauważam, ze jednak
moje wszystko nie jest wszystkim i tak sobie pewnie myślicie - co ten koleś pisze?! No fakt, trochę się zagalopowałem.
Myślę, że ten ekscentryczny pomysł jest
godny rozważenia w Waszych garnkach, zatem nie pozostaje mi nic innego jak
zachęcić Was do jego realizacji i życzyć smacznego!
4 porcje rosolowe?! To na ile osob gotowales ta zupe?;>
OdpowiedzUsuńZnając Rafala to na 5 - na niego i jego 4 pozostałe "ja" :D luuubi pojeść ;)
OdpowiedzUsuńDobrego żarcia nigdy za wiele ! :)
OdpowiedzUsuń